wróć
Polski Związek Alpinizmu

Relacja z Filara Walkera

Opublikowano: 29-03-2006; 21:02 przez mteg

W terminie 10–22 marca 2006 odbył się planowany wyjazd w rejon Mt Blanc
w Alpach Francuskich zespołu w składzie: Jan Kuczera, Łukasz Depta,
Wojciech Kozub. Deklarowanym celem wyjazdu było drugie Polskie przejście
w warunkach zimowych drogi biegnącej Filarem Walkera na północnej ścianie
Grandes Jorasses.


W rejon działania dostaliśmy się podróżując najpierw autokarem relacji
Kraków–Genewa, później przygodnymi środkami transportu do oddalonego
już tylko o 80 km Chamonix.


Na miejscu zastaje nas pierwszy po długich opadach śniegu dzień względnie
dobrej pogody. Według prognozy najbliższy tydzień ma być ładny; potem
pogoda może się zepsuć, dlatego nie tracąc czasu zbieramy się do wyjścia
w góry.


W wyższych partiach gór póki co panują jeszcze trudne warunki (4 stopień
zagrożenia lawinowego, izoterma -28 stopni i wiatr 80 km na godzinę
na wysokości 2700 metrów n.p.m., a na 4000 120 km na godzinę, ale liczymy,
że nim zdążymy dojść pod ścianę i ewentualnie zaaklimatyzować się,
sytuacja ulegnie poprawie na tyle, że wspinaczka będzie możliwa.


Podchodzimy nartostradą do Montenwers i biwakujemy niedaleko czoła
lodowca Mer de Glace. Następnego dnia dający się nam jeszcze we znaki
w nocy wiatr zupełnie cichnie. Na Mer de Glace pojawiają się narciarze
zjeżdżający z Aig. Du Midi — to znak, że w wyższych partiach wiatr
również
ustał. Podejście nie byłoby możliwe bez użycia rakiet śnieżnych; nawet
z nimi zapadając się pod ciężarem plecaków ze sprzętem wspinaczkowym
i prowiantem dochodzimy do schroniska Lecheux dopiero wieczorem.


Dłuższą chwilę zajmuje nam uwolnienie drzwi schronu spod grubej
warstwy śniegu. Następny dzień wita nas znowu słoneczną pogodą. W dobrze
widocznej z balkonu przed schroniskiem ścianie zdają się panować bardzo
dobre warunki do wspinaczki skalnej. Skała nie jest pokryta śniegiem.
Z oglądu otoczenia wnioskujemy, że tylko zachodnie, południowe
i wschodnie wystawy są zaśnieżone. Natomiast jeśli chodzi o wspinaczkę
lodową, to już z daleka widać, że lodu jest bardzo mało. Pola Całunu
i kuluaru Colton-McIntyre są czarne, po czym można się spodziewać, że lód
jest tam bardzo twardy. Przepakowujemy sprzęt i kompletujemy prowiant.
Planujemy wspinaczkę na pięć dni — w zakres sprzętu biwakowego wchodzą
3 śpiwory i dwie płachty biwakowe, bierzemy również dwa palniki na gaz
propan-butan i podwójną menażkę.


Wstajemy o drugiej w nocy, wyjść ze schroniska udaje nam się o czwartej;
konieczność
torowania w kopnym śniegu sprawia, że dojście pod ścianę (omijając labirynt
szczelin lodowca Lecheux) zajmuje nam czas do ósmej. O dziewiątej
pokonujemy szczelinę
brzeżną i wchodzimy w skały filara. Pod ścianą zostawiamy rakiety śnieżne,
po które planujemy wrócić po udanej wspinaczce i zejściu na stronę
włoską.

Prowadzenie pierwszego dnia wspinaczki przypada Janowi Kuczerze.
Depta i Kozub transportują plecaki ze sprzętem. Po szybkim przejściu
względnie łatwego terenu w dolnej części ściany pod koniec pierwszego
dnia wspinaczki gubimy drogę. Schemat ściany, który posiadamy i który
wydawał się być całkiem rzetelny okazuje się mieć poważne braki
w oznaczeniu charakterystycznych formacji, napotykanych trudności
i zachowaniu skali. W ciemnościach próbujemy iść na wyczucie.

Efekt tylko taki, że po 20 h akcji znajdujemy względnie dużą łachę
śniegu, na której jest możliwe wyrąbanie mini półeczek o wielkości
wystarczającej, żeby każdy z nas mógł się względnie wygodnie rozłożyć
w śpiworze. Przypięci na sztywno do haków śpimy ostatecznie po kilka
godzin.


Rano po śniadanku, w dobrych humorach zaczynamy rozglądać się
za dalszą drogą — robimy jakiś trawers, rozpoznawczy zjazd. Ale trudno
jest
znaleźć coś charakterystycznego. Jasiek Kuczera próbuje przejścia
hakowego formacji, która z grubsza może przypominać zacięcie Rubufata,
ale gdy po kilku metrach zaczyna mu brakować pomysłów na zakładanie
punktów przyznaje, że to z pewnością nie może mieć trudności
V+, o ile w ogóle da się przejść.

Stwierdzamy, że chyba jednak trzeba będzie
zjechać i przyjrzeć się temu wszystkiemu jeszcze raz z dołu. „Odwrót
wielką
ścianą” z okolic może 1/4 wysokości, może z niższego punktu.
Z użyciem rurowej,
cieńkiej
taśmy (kupiliśmy specjalnie na taką okazję) dokonujemy zjazdów. W ścianie
nie tkwi zbyt wiele starych haków, dlatego też w dużej
mierze stanowiska musimy zakładać samodzielnie (trafienie to też pewnie
kwestia
szczęścia, no i warunków bądź co bądź zimowych). Dobrze po zmroku
docieramy do schroniska.


Lustrowanie ściany lornetą wykazało, że prawdopodobnie byliśmy w dobrym
miejscu. Skośny trawers pod okapami z nawisami śniegu, który oboje
z Jaśkiem określiliśmy jako bardzo trudny, zapewne gdy skała jest sucha
nie
przedstawia większych trudności. Wyższą część ściany z pomocą znalezionego w
schronie francuskiego schematu udaje nam się również jako tako rozpoznać.


W czasie naszego odpoczynku na drodze Colton-McIntyre
wspinają się
Słowacy, ale
prawdopodobnie z braku wystarczającej ilości lodu zjeżdżają po jednym
dniu z połowy ściany.


Gdy z dołu podchodzi grupa francuskich wspinaczy
z wieściami, że pogoda aczkolwiek bardzo w tym momencie niepewna
ma szanse
być wystarczająca do wspinania, decydujemy się spróbować jeszcze raz.


Wszyscy wychodzimy przed świtem ze schronu, ale zaraz po zejściu
na lodowiec
wycieczka naszego polskiego teamu kończy się. Okazuje się,
że Jasiek za ostatnim razem odmroził sobie lekko palce u nóg, mówił już
o tym
wcześniej, ale jakoś chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy z sytuacji.
W skorupach od razu mu zdrętwiały. Biorąc pod uwagę, że lubi
się wspinać
latem i nie chciałby się nabawić „asymetrii” postanowił dać sobie
spokój. Wojtek też od dźwigania ciężkiego plecaka
nabawił się jakiejś kontuzji pleców; wcześniej wspinając się we trzech
mogliśmy go
odciążyć, ale we dwóch musiało by być dużo gorzej. Po długiej dyskusji
rezygnujemy ostatecznie.


Nasze szanse w tym drugim podejściu
i tak, jak pokazały następne dni byłyby kiepskie. Już nazajutrz od samego
rana w Chamonix zaczął siąpić deszcz, co całkowicie rozwiało też nasze
nadzieje na choćby jakąś jednodniową wspinaczkę. Mogliśmy tylko
powiedzieć tradycyjnie: „wrócimy” i rozpocząć powrót do Polski.


Reasumując, wyjazd ten aczkolwiek nie przyniósł wyniku sportowego, dał
naszej trójce możliwość spotkania z warunkami panującymi zimą w ścianach
typu alpejskiego. Zyskaliśmy wiele cennych doświadczeń odnośnie doboru
sprzętu biwakowego, ubioru oraz ilości prowiantu, co mam nadzieje
zaowocuje w przyszłości zwiększeniem naszej skuteczności.


Łukasz Depta

Partnerzy