Jarek „Blondas” Liwacz i Andrzej „Sokół” Sokołowski w Dolinie
Yosemite relacja szczegółowa.
Przed wyjazdem do Doliny mieliśmy niepokojące wieści o opóźnionym
rozpoczęciu się sezonu z powodu długiej zimy i obawy, że będzie zimno,
a ściany mokre. Znaczna część dróg faktycznie była mokra (trzeba było
skorygować plany), jednak większym zaskoczeniem były dla nas niesamowite,
dochodzące do 40 stopni upały!
Upał wraz z potem wytapiał z nas siły i chęć do wspinania.
Mimo to, już pierwszego dnia ruszyliśmy na polecaną nam drogę, od której
powinno się rozpocząć wspinanie w Yo.
to 5 wyciągów
przepięknego wspinania. Jeszcze tylko dwie inne dróżki, i zlani potem
wracamy na Camp 4.
Tu zatrzymuje się większość wspinaczy, istna międzynarodowa
zbieranina bigwallowców, wspinaczy tradycyjnych i bulderowców. Jedni
się szpeją,
inni „pifkują”, jeszcze inni chodzą na taśmie. Wieczorne ognisko
i dzielenie się
wrażeniami ze wspinu. Jednego możemy być pewni, bez względu na czas pobytu
na Camp 4, zapłacimy nie więcej niż 35 $. Wynika to z faktu, że w okresie
15 maja15 września, w Dolinie możemy przebywać maksymalnie 7 dni
(5 $ za nocleg).
Budka rangera i poranna kolejka do rejestracji.
Jest to jedyna poważna niedogodność (o wszędobylskich,
próbujących ukraść jedzenie wiewiórkach i szkolonych chyba w NASA
komarach
nie ma co wspominać
), uprzykrzająca życie na campie.
Generalnie rangersi są w porządku, jeśli jednak traficie na panią
Collaner to miejcie się na baczności! Miała służbę prawie codziennie
i z niezwykłą sumiennością tropiła „waletów”. Na szczęście tamtejsze
prawo uniemożliwia rangerom zaglądanie do namiotów.
Ci cwani Polacy, jestem pewna, że w tym namiocie śpi ich
co najmniej sześciu!
powiedziała pani Collaner, stojąc w czasie obchodu koło naszej
„Polinezji”.
Generalna rada: nie rzucać się w oczy, dbać o porządek na sajcie
i pamiętać o zamykaniu bear boxów.
Niedzielna kawa serwowana przez rangerów.
to nasza
pierwsza dłuższa droga na wyjeździe. Droga jest na tyle popularna,
że pomimo w miarę wczesnego dotarcia pod ścianę, zastajemy
2 wspinające się
zespoły i 2 dalsze w kolejce. Poruszamy się sprawnie, delektując się
yosemickimi rysami. Robimy zdjęcia i oczekujemy na stanach aż poprzednicy
zwolnią kolejne wyciągi. Na stanie przed 5. wyciągiem (drabina boltowa)
uzgadniam z chłopakami, że nas przepuszczą. Upał, słońce grzeje, a ja
czujnie skradam się lekko leżącą płytą do góry. Trudności
niby
ale czuję, że mi trudniej niż na przesajtowanej kilka dni
wcześniej
Ostatecznie, po walce polegam przy ostatnim bolcie,
a że wcięliśmy się
przed inny zespół, nie było już czasu na powtarzanie.
stanowisku.
8 wyciągów
przepięknego wspinania w rysach i slab na 9. wyciągu ze spitem w nagrodę.
Na pierwszym wyciągu było trochę emocji, bo całą rysą z hakodziurami
(pierwszy przyzwoity przelot „Sokół” osadził dopiero na 810 metrze)
płynął
strumyk, ale później już było sucho, a rysy po prostu poezja!
płynął strumyk!
klasycznie
ale panujące upały i namowy Tadka Grzegorzewskiego i Pawła Jachymiaka
skłoniły nas do zmiany zdania. Planowaliśmy zaporęczować 4 pierwsze
wyciągi
i iść dwoma niezależnymi zespołami. Ostatecznie, po kilku próbach
wbicia się
w ścianę i wycofach w ulewie, ruszyliśmy z Pawłem mistrzem ławy
i cam hooka :).
Dla naszej trójki był to pierwszy big wall, traktowaliśmy więc go
szkoleniowo, dogrywaliśmy się w trakcie i wspinaliśmy bez pośpiechu.
Po nocy spędzonej na półce po 14. wyciągu („OK bivy for 23” oznacza,
że mogliśmy leżeć, ale o zmianie pozycji już nie było mowy), następnego
dnia o 16-tej byliśmy na szczycie El Capa. Paweł ciągnął większość
trudności hakowych (clean),
klasycznie pokonywaliśmy wyciągi do
Jeszcze tylko odszukanie drogi i zejście z góry, co nie jest takie
łatwe, jeśli na plecach ma się wielki i nieporęczny wór, a pod stopami
płynie woda.
Gdy zmęczeni wracamy na Camp, czeka nas miła niespodzianka:
Marcin z Chicago przywiózł polską kiełbasę, Adaś nam ją szybko upiekł
na ognisku, tak że od razu zrobiło się przyjemniej.
Biwak na
zacięciem
w którym nie ma rysy, lub jest tak cienka, że nie mieszczą się palce.
Rozpieraczka!
Na początku trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę działa. Dwa dolne
wyciągi
puściły sajtem, kluczowy zrzucił nas obu. W końcu droga padła RP.
Start do 2. wyciągu na
przygoda.
Drogę przeszliśmy za drugim razem, chociaż każdy wyciąg
przeszliśmy OS.
Za pierwszym razem, gdy już byłem na 5. stanowisku, „Sokół” stwierdził,
że trzeba spieprzać przed burzą. Pod drogę podchodzi się stromymi,
eksponowanymi zachodami, wycof w deszczu byłby więc bardzo niebezpieczny.
Na drogę wróciliśmy po prawie 2 tygodniach, w międzyczasie odpuszczając
ataki w niepewnej pogodzie.
„Sokół” na
Tym razem poszło bez większych przygód, jeśli nie liczyć
ponad godzinnej walki z transportem plecaka, kasków i butów podejściowych
przez
Narrows squeeze. „Stek z Sałatą” to wielka przygoda: podejście,
oryginalny wspin i niebanalne zejście.
Na szczycie Sentinel Rock.
Półtoragodzinne podejście pod ścianę, wieczorne ognisko i nocleg
pod ścianą, aby nazajutrz wcześnie rano wbić się w drogę. Lekki niepokój
przed zaśnięciem, czy w nocy nie odwiedzi nas niedźwiedź.
O 06:30 rusza „Sokół”, pierwszy wyciąg za
pada OS. Niestety polega
na drugim, też
i ciągnę kolejne,
aż do 7. wyciągu
za
po trudnościach, aż nagle „pieprzone Rock Pillarsy, chyba je wyrzucę,
znów noga mi się poślizgnęła!”. Za drugim razem buty ustały i mogliśmy
iść dalej. Trawers z obniżeniem i teraz następny wyciąg. „Sokół”
zapamięta go
na długo. Źle odczytany schemat i sporo straconego czasu na zapychach.
Jest już późno, gdy docieram do Thanksgiving Ledge. Od dawna wiemy,
że nie zdążymy za dnia. Przynajmniej spełni się marzenie „Sokoła”
biwak na El Capie!
Ostatnie wyciągi drogi (na szczęście już nie trudne), i wyjściowe
rajbungi pokonujemy już przy świetle czołówek i o 22:30 szczęśliwi
meldujemy się na szczycie. Pochłaniamy chipsy, wypijamy wodę
i przygotowujemy
śpiwory z folii NRC. „Sokół” rozpala ognisko, zdjęcia, wrażenia na gorąco
i po północy kładziemy się spać.
Nocleg na szczycie El Capa.
Niestety folia nie oddycha, więc budzimy się mokrzy i na świt
czekamy przy ognisku. Tym razem zejście zajęło nam znacznie mniej czasu.
Znamy już drogę i zjeżdżamy po poręczówkach zostawionych przez Huberów
(szykują się do rekordowo szybkiego przejścia
Jeszcze tylko pół godziny dymania asfaltem i jesteśmy na Camp 4.
Świt po biwaku na szczycie El Capa.
Niestety, miesiąc minął zaskakująco szybko. Jak już czuliśmy się
rozwspinani, to trzeba było wracać. Obaj już teraz wiemy, że na pewno
będziemy chcieli tam wrócić.
Bardzo dziękuję Polskiemu Związkowi Alpinizmu za wsparcie
finansowe, Jackowi Zaczkowskiemu za nieocenioną pomoc sprzętową oraz
Szumkowi i Ninie za wsparcie logistyczne w Warszawie.
Pełny wykaz przejść:
Manure Pile Buttress
Church Bowl
droga ospitowana,
El Capitan Base
„Blondas” Flash.
Middle Cathedral Rock
Lower Yosemite Falls
Royal Arches Area
The Cookie Cliff
Middle Cathedral Rock
5 wyciągów.
El Capitan
(2 dni + poręczowanie) klasycznie przechodziliśmy wyciągi
do
Schultz’s Ridge
Sentinel Rock
16 wyciągów, 11 godzin.
El Capitan
16 godzin.
Jarek Liwacz „Blondas” (Sudecka Szkoła Wspinaczki,
www.jliwacz.webpark.pl).
Zdjęcia: J. Liwacz i A. Sokołowski