W tym roku przypada 70 rocznica zdobycia przez Polaków
Nanda Devi East (7434 m), która symbolicznie zapoczątkowała powstanie
polskiego himalaizmu.
Organizowana jest polska specjalna jubileuszowa
wyprawa,
nad którą patronat objął Polski Związek Alpinizmu. Dzięki uprzejmości
Janusza Kurczaba i Agory SA zamieszczamy obszerny materiał dotyczący
wyprawy, który pochodzi z tomu pierwszego cyklu „Polskie Himalaje”.
Masyw Nanda Devi. Fot. P. Carson.
Polacy a Himalaje
Fascynacja najwyższymi górami świata, wywołana brytyjskimi bojami
o Everest, nie ominęła i Polski. Prekursorem polskiej wyprawy
w Himalaje był warszawski alpinista Adam Karpiński. Będąc
pod świeżym wrażeniem epopei Mallory’ego i Irvine’a,
już w 1924 roku wystąpił z projektem zaatakowania Everestu.
Był już przygotowany skład ekspedycji i nawet znaleziono fundatora.
Pomysły Karpińskiego spotykały się początkowo z niezrozumieniem
w kręgach taternickich, a nawet podkpiwano sobie z nich. Fanatyk
gór tak koledzy klubowi mówili o Adamie i w tym określeniu
nie było ani odrobiny przesady.
Zresztą wkrótce stało się jasne,
że dopóki Everest jest jeszcze nie zdobyty, Anglicy, od których
w dużym stopniu zależało pozwolenie na wyprawę, nie dopuszczą,
aby jakakolwiek inna nacja podejmowała próbę ataku.
Wtedy Karpiński wyznacza polskiemu alpinizmowi nowy, równie
ambitny cel: „Namawiam na K2: góra olbrzymia, obronna,
więc tym większa chwała dla narodu, który na niej walczy. Nawet
po osiągnięciu wierzchołka Everestu będzie pierwsze wejście
na K2 zaliczone do wielkich czynów
Namawiam z całym rozmysłem.
Wiem, że Polacy mogą robić wielkie rzeczy tylko musi przed
nimi stać wielki cel” pisał zabierając głos w toczącej się
w Klubie Wysokogórskim Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego dyskusji
nad wyborem przyszłej ekspansji polskiego alpinizmu egzotycznego.
Wiosną 1936 roku powołany został Komitet Himalajski Klubu
Wysokogórskiego, na czele z Adamem Karpińskim. W skład jego weszli
jeszcze Stefan Bernadzikiewicz i Jakub Bujak, również wielcy entuzjaści
wyprawy w Himalaje. Komitet opracował długofalowy program przygotowań
do wyprawy na K2. Obejmował on: 1) treningowy wyjazd w Alpy;
2) trzyosobową wyprawę rekonesansową na lodowiec Baltoro w Karakorum;
3) sześcioosobową wyprawę treningową w Centralny Kaukaz; 4) cztero-lub
sześcioosobową wyprawę w Himalaje Garhwalu. Dopiero potem miano wysłać
właściwą wielką wyprawę na K2.
Rozpoczęto starania w brytyjskim Foreign Office, organizatorów spotykały
jednak kolejne niepowodzenia. Jesienią 1937 roku nadeszła wiadomość,
że spomiędzy kilku państw występujących z projektem ekspedycji
w rejon lodowca Baltoro, pozwolenie otrzymał jedynie American Alpine
Club. W 1938 roku załamał się amerykański atak na K2. Znów odżyły dawne
nadzieje. Po poprzednich przykrych doświadczeniach, teraz plany były
ostrożniejsze, przewidujące kilka alternatyw. Komitet Organizacyjny
Polskiej Wyprawy w Himalaje otrzymał zadanie przygotowania ekspedycji
w trzech wariantach: na K2 w Karakorum, albo w Himalaje Garhwalu
oraz do Tybetu na Gurla Mandhata (7728 m), wreszcie tylko
w Himalaje Garhwalu. W końcu lutego 1939 roku nadeszła niecierpliwie
oczekiwana odpowiedź z Londynu. Anglicy zgodzili się tylko na wariant
trzeci wyprawę do Garhwalu. Nieudzielenie pozwolenia
na K2 motywowali wcześniejszą prośbą drugiej wyprawy amerykańskiej.
Wyprawa na Nanda Devi East.
Dwuwierzchołkowy masyw Nanda Devi jest najwyższym wzniesieniem Himalajów
Garhwalu, a jednocześnie całych Indii w jej obecnych granicach
terytorialnych. Obydwa wierzchołki są właściwie samodzielnymi szczytami,
połączonymi trzykilometrowej długości wyniosłą granią. Główny
szczyt (7816 m) wznosi się we wnętrzu trudno dostępnego ogromnego kotła
górskiego, zwanego Sanktuarium Nanda Devi, zamkniętego ze wszystkich
stron ścianami o wysokości paru tysięcy metrów. Zdobycie go w 1936 roku
przez wyprawę brytyjsko-amerykańską przyniosło rekord wysokości,
poprawiony dopiero po 14 latach przez Francuzów na Annapurnie.
Wybór Polaków padł na dziewiczą Nanda Devi East (7434 m). Na kierownika
wyprawy został powołany jej największy entuzjasta Adam
Karpiński (Akar), a w jej skład weszli ponadto Stefan
Bernadzikiewicz (Siam) i Jakub Bujak (Kuba) doświadczeni
alpiniści i podróżnicy. Czwartym uczestnikiem został Janusz Klarner,
młody i sprawny sportowiec, ale raczej narciarz i żeglarz niż taternik.
Ta kandydatura wywołała początkowo sprzeciw gdyż Klarner uważany
był za taternickiego nowicjusza. O jego udziale zadecydowały głównie
względy finansowe. Klarner pochodził z zamożnej rodziny i wniósł sporą
kwotę, umożliwiając w ten sposób w ogóle dojście wyprawy do skutku.
Skład wyprawy w 100% tworzyli ludzie o wykształceniu
technicznym. Cały sprzęt wyprawy, z wyjątkiem butów zakupionych
w Austrii, został zaprojektowany przez Karpińskiego.
Rozterki organizatorów przy wyborze celu i opóźnienie w nadejściu
pozwolenia sprawiły, że działalność wyprawy przypadła na okres monsunu,
który, na szczęście, w Garhwalu ma przebieg dość łagodny. Z końcem
kwietnia 1939 roku uczestnicy opuścili kraj, udając się morską drogą
do Indii. Z Bombaju Polaków czekała 40-godzinna, wyczerpująca z powodu
upału i dokuczliwego kurzu, podróż koleją do podnóża gór. Po dalszych
8 godzinach spędzonych w autobusie, wyprawa dotarła do stolicy
dystryktu Almora, leżącej już w górach na wysokości 1800 m.
Do szczupłego składu dołączyło tu 6 Szerpów z Dardżylingu oraz oficer
łącznikowy mjr J. R. Foy, który łączył swoje normalne obowiązki
ze sprawowaniem funkcji lekarza.
Czas 10-dniowej karawany był wytchnieniem od upałów i dawał możliwość
treningu po długiej podróży. Trasa wiodła wygodnymi ścieżkami
przez szereg dolin i grzbietów, to zniżając się do poziomu 1000 m,
to znów wspinając się na wysokość ponad 3000 m. 25 maja założona
została baza (4050 m) w dolinie Lawan, u podnóży wysokiej na 3000 m
wschodniej ściany Nanda Devi East.
Już następnego dnia zaczęto akcję zakładania obozów i transportu
ekwipunku i żywności. Na wysokości 4900 m stanął obóz I. Podczas
gdy tragarze nosili do niego ładunki, Karpiński i Klarner weszli
28 maja na przełęcz Nanda Devi Khal (dawniej Longstaffs Pass, 5910 m),
gdzie znaleźli dobre miejsce na obóz II.
Tymczasem nastąpiło osłabienie wyprawy: ciężko zachorował
Bujak. Z objawami zatrucia pokarmowego i temperaturą ponad 39 stopni
na szereg dni został wyłączony z akcji. Unieruchomiony był też jeden
z Szerpów, który poważnie zakaził zwykłe otarcie stopy od buta.
Na dodatek Bernadzikiewicz i Klarner cierpieli na silne bóle głowy
a Karpiński miał dolegliwości żołądkowe. Mimo to już 31 maja akcja
została wznowiona. Alpiniści pokonali i zaporęczowali trzy trudne
turnie skalne wznoszące się nad przełęczą. Następnie sforsowali stromy
uskok lodowy, by po przebyciu Śnieżnej Kopy i łatwiejszej lecz długiej
partii grani, założyć obóz III (6250 m). Karpiński z Szerpą Dawą
Tseringiem zrobili jeszcze wypad rekonesansowy do wysokości 6350 m.
Trafili na olbrzymie nawisy śnieżne, grożące oberwaniem. Pogoda
zaczęła się psuć, wreszcie nadszedł typowy monsunowy opad śniegu,
trwający nieprzerwanie przez ponad dwie doby.
Po ponad tygodniu stan zdrowia Bujaka poprawił się na tyle, że mógł
wziąć udział w akcji górskiej. To znacznie poprawiło szanse wyprawy.
Polacy mogli odtąd działać dwoma samodzielnymi zespołami i szybciej
założyć górne obozy. Pogoda poprawiła się i 12 czerwca można było
wyruszyć w górę.
Warunki na grani okazały się bardzo niekorzystne. Masy świeżego śniegu
wymagały wyczerpującego torowania szlaku, na ostrzu grani wisiały
wielkie groźne nawisy, gdy natomiast obniżali się na zbocze
ryzykowali wywołanie lawiny. Szczególnie ryzykowna była droga powyżej
Śnieżnej Kopy. Masy świeżego śniegu zakrywały szczelinę, biegnącą
tuż pod granią po stronie Sanktuarium. Wybór rodzaju ryzyka był trudny:
albo wpadnięcie w szczelinę, albo lot z oberwanym nawisem
Tu właśnie
14 czerwca przeżył przygodę Janusz Klarner:
„Zbliżam się na dwa metry do krawędzi. Pomimo to zapadam się znowu.
Klnę szczelinę. Lecz nie
lecę! Wpadam w kozły. Otaczają mnie wirujące
zwały zlodzonego śniegu i nieprzenikniony tuman puchu.
Przez głowę przebiegają myśli szybkie jak błyski. Muszę przeciwdziałać,
lecz nie wiem, gdzie jest ziemia, gdzie niebo ani gdzie ściana,
po której spadam. Wściekłe uczucie absolutnej bezradności. Nagle ostre,
bolesne szarpnięcie w piersiach. Spokój. Zasłona śnieżna rozpływa się.
Przez chwilę obserwuję lecące w dół bryły, za którymi gonią moje
rękawice. Mija długie kilkadziesiąt sekund, a potem słyszę stłumiony
łoskot, gdzieś spod progu lodowca leżącego dwa tysiące metrów pod mymi
stopami kurzy się tam niewielki tuman śnieżny, znaczący drogę
niedoszłego przeznaczenia.
Wyrąbuję w ścianie stopnie. Staję. Luzuję zaciśniętą na piersiach linę.
Nareszcie mogę swobodnie odetchnąć. Ze zdziwieniem i radością widzę,
że nie straciłem czekana ani plecaka. Jedynie rękawice zatknięte
za linę nie okazały przywiązania do mnie.
Wiszę około dwunastu metrów poniżej grani. Ściana jest nieomal pionowa.
Gdy tak deliberuję nad niewesołą robotą, jaka mnie czeka, lina
wypręża się. Towarzysze powoli wyciągają mnie. Dojeżdżam w ten sposób
pod grań. Lecz tu poważna przeszkoda. Pozostały szczątek nawisu tworzy
potężną przewieszkę jak gdyby dach, do którego dociśnięto mnie
liną głęboko w śnieg werżniętą.
Poluzować krzyczę. Opuszczają mnie cokolwiek. Zyskuję
swobodę ruchów. Zaczynam ponad sobą przerąbywać szczątkowy nawis.
Powstaje nowe poważne niebezpieczeństwo. Ciężkie bloki zlodowaciałego
śniegu zaczynają się obrywać i zwalają mi się na głowę i ramiona.
Grozę sytuacji odczuwam obecnie silniej niż w czasie upadku.
Obawiam się, czy lina wytrzyma. Wreszcie, po wielu wysiłkach
i rąbaniu czekanem przejście jest wolne. Wyciągają mnie. Gdy głowa moja
wyjeżdża ponad grań, widzę trzy zwarte postacie w skupieniu ciągnące
linę.
Siam podniecony opowiada, że w momencie oberwania się nawisu Dawa,
idący za mną, znalazł się na samej krawędzi obrywu. Przytomnie uskoczył
w dół na stronę basenu, zapewniając sobie w ten sposób wytrzymanie
szarpnięcia.
Poklepuję przyjacielsko Dawę, wyrażając mu po polsku słowa uznania.
Śmieje się radośnie całą gębą, odpowiadając coś w swoim narzeczu,
co, jak rozumiem z jego miny, miało znaczyć: a to był dobry kawał.”
Mimo tej przygody i ciężkich warunków akcja posuwała się
naprzód a nawet uległa przyśpieszeniu. 17 czerwca na wysokości 6250 m
stanęły namioty obozu III. Już w dwa dni później czterej Polacy założyli
na polu śnieżnym u stóp tzw. Wielkiego Uskoku obóz IV (6400 m).
20 czerwca Bernadzikiewicz i Bujak pokonali i ubezpieczyli dwie
trzecie uskoku, w tym pionowy próg skalny. Osiągnięta wysokość
6700 m napawała optymizmem i dawała nadzieję na bliski
już moment ostatecznego szturmu.
Następnego dnia Bernadzikiewicz i Klarner z Szerpami Dawą Tseringiem
i Indżungiem wyruszyli z obozu IV do ataku szczytowego. W świeżym śniegu,
przy sporych trudnościach technicznych, pokonali resztę Wielkiego Uskoku,
po czym ostrą granią z nawisami dotarli do wysokości 6950 m. W czasie
przygotowań do rozbicia namiotów obozu V, pod Inżungiem urwał się
olbrzymi nawis śnieżny. I znów szarpnięcie poszło na związanego z nim
Dawę Tseringa. Ten klęcząc nad samym brzegiem obrywu czynił rozpaczliwe
wysiłki, by utrzymać towarzysza, który wisiał 15 m niżej. Klamer
rzucił się ku Tseringowi i gwałtownymi szarpnięciami pomógł mu utrzymać
równowagę. Zszokowany Indżung nie potrafił pomóc towarzyszom, toteż
wyciąganie go na grań trwało blisko pół godziny.
Załamany psychicznie Indżung nie był zdolny do samodzielnego zejścia,
wspinacze musieli odłożyć szturm i zająć się sprowadzeniem Szerpy
na przełęcz.
Atak próbowali teraz podjąć Bujak i Karpiński.
23 czerwca śnieżyca przeszkodziła im nawet w dotarciu do miejsca
planowanego obozu V. Karpiński, który od dawna już odczuwał
dolegliwości przewodu pokarmowego, zrezygnował ostatecznie
z wierzchołka i zszedł do bazy.
Pozostała trójka rozpoczęła od nowa upartą walkę z niepogodą
i ciężkim śniegiem na grani. 30 czerwca wraz z Szerpami Dawą
Tseringiem, Boktejem i Nyimą założyli oni obóz V. Stanął on zaledwie
50 m wyżej od miejsca wypadku Indżunga, na skalnej platformie
na grani (7000 m). W obozie razem z alpinistami został Dawa Tsering,
zaś pozostała dwójka Szerpów odeszła dół.
l lipca szalała nad Nanda Devi huraganowa wichura
przy temperaturze -14°C. Zmusiła ona wszystkich do przeczekania
w szarpanych wiatrem namiotach. 2 lipca o 5 rano wiał znów silny wiatr,
ale niebo było bezchmurne. Było jeszcze zimniej niż poprzedniego dnia,
wkrótce jednak słońce zalało grań i temperatura szybko się podniosła.
To pomogło podjąć decyzję. Cała czwórka wyruszyła do ataku szczytowego.
Prowadzili Bujak z Dawą Tseringiem, rąbiąc stopnie w zlodowaciałym
śniegu. W pewnym momencie Bujak stracił czucie w stopach, musiał zdjąć
buty i długo nacierać palce aż do przywrócenia normalnego krążenia krwi.
Bujak odzyskał ochotę do wspinaczki, jednak Bernadzikiewicz był w bardzo
złej formie. O godzinie 11, u stóp Środkowego Uskoku (7200 m)
był już tak wyczerpany, że postanowił zawrócić. Wraz z nim zszedł Dawa
Tsering.
Bujak i Klamer pokonali Środkowy Uskok w trudnej wspinaczce
po niekorzystnie uwarstwionych zaśnieżonych płytach skalnych. Dalsza
część grani wymagała pracowitego rąbania i wybijania stopni w firnie
o zmiennej konsystencji. Zaczął się wyścig z uciekającym szybko czasem.
Późnym już popołudniem stanęli pod skałami uskoku szczytowego.
Z dołu wyglądał on bardzo groźnie, teraz okazał się dosyć łatwy,
ze względu na dobre uwarstwienie skał. Prowadzący Klamer po dwóch
długościach liny niespodziewanie wynurzył się ze stromizn uskoku
na olbrzymią śnieżną rówień. To był szczyt Nanda Devi East!
Obaj wspinacze brnęli teraz zataczając się w głębokim nierównym śniegu
i walcząc z silnym wichrem. O godzinie 17 doszli do kulminacyjnego
punktu. Przenikliwy wiatr skłonił ich do szybkiego odwrotu. Zrobili
zdjęcia panoramy i przemarznięci ruszyli w dół. 20 m poniżej kopuły
szczytowej, wśród wystających ze śniegu skałek zostawili metalową
puszkę z notatką stwierdzającą wejście. Wkrótce zaskoczyła ich ciemność.
Posrebrzoną światłem księżyca granią dwójka zdobywców dotarła
o godzinie 21 do namiotów obozu V.
Tak został osiągnięty cel wyprawy i na długie lata największy sukces
polskiego alpinizmu oraz polski rekord wysokości. Niestety radość
z tego sukcesu szybko uległa przyćmieniu. W czasie próby zdobycia
szczytu Tirsuli (7074 m), w nocy z 18 na 19 lipca, pod zwałami lawiny,
która zasypała obóz III (6150 m), zginęli Bernadzikiewicz i Karpiński.
Ciała ich nie zostały odnalezione.
Taki był triumfalny i tragiczny początek polskiego
himalaizmu, o którego sukcesach głośno potem było w świecie. Drogo
okupione zdobycie Nanda Devi Wschodniej podówczas szóstego
co do wysokości ze zdobytych szczytów miało być początkiem
serii wielkich wypraw. Tymczasem wojna zaprzepaściła na długo wszelkie
szanse nowych zdobyczy, a powojenne pokolenia polskich alpinistów musiały
od nowa zdobywać doświadczenia na drodze ku wysokim szczytom.
Drugiego przejścia polskiej drogi południową granią Nanda Devi East
dokonał w 1951 roku nie kto inny jak późniejszy zdobywca Everestu Tenzing
Norgay. Był on uczestnikiem francuskiej wyprawy zamierzającej dokonać
trawersowania obydwu szczytów Nanda Devi. Dwójkę szturmową tworzyli
świetni wspinacze skalni Roger Duplat i Gilbert Vignes.
Weszli oni na główny wierzchołek Nanda Devi i rozpoczęli zuchwały
kilkukilometrowy trawers urwistej grani w kierunku Nanda Devi East.
Od kilku dni jednak Duplat i Vignes nie dawali znaku życia. Podejrzewano
najgorsze. Zadaniem Tenzinga i jego towarzysza Luisa Dubosta było wyjście
im naprzeciw poprzez wejście na wschodni wierzchołek.
Wspinaczkę tę wspominał Tenzing Norgay w swojej książce:
„Po większej części szliśmy granią przeciwległą do tej, którą
trawersować mieli Duplat i Vignes. W miarę jak posuwaliśmy się naprzód,
grań stawała się coraz to węższa i bardziej eksponowana, oblodzona
lub też pokryta sypkim, niezwiązanym śniegiem. Nie byliśmy pierwsi
na tej drodze. Dwanaście lat temu robili ją alpiniści polscy zdobywając
szczyt. Kilkakrotnie napotkaliśmy pozostawione przez nich liny i haki
tkwiące jeszcze w lodzie, jednak zbyt już stare i zniszczone, aby można
im było zawierzyć. Musieliśmy więc iść własną drogą poprzez
ogromne uskoki i turnie, to znów wąską krawędzią nad 3 kilometrową
przepaścią, a przez cały czas po stopniach tak niepewnych, iż w każdej
chwili groziły obsunięciem.
Ostatnimi laty zapytywano mnie nieraz, która z moich dróg była
najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna. Spodziewano się usłyszeć,
że Everest. Ale to nie był Everest. To Nanda Devi East.”
Klątwa bogini Nanda?
Dramatyzm losów pozostałych przy życiu uczestników wyprawy sprawił,
że zaczęto mówić o fatum prześladującym tych, którzy naruszyli spokój
straszliwej bogini Kali. Bowiem Nanda to jedno z imion, a właściwie
przydomek bogini śmierci i zniszczenia Kali, małżonki Śiwy.
Początkowo Bujak i Klarner wracają razem do kraju. W Bombaju dotarła
do nich wiadomość o napiętej sytuacji w Polsce i przygotowaniach
do wojny. 23 sierpnia odpłynęli z Bombaju statkiem „Victoria”,
pozostawiając część ekwipunku wyprawy pod opieką polskiego konsulatu.
Na Morzu Czerwonym doszła ich wieść o wybuchu wojny. 4 września zeszli
na ląd w Port Saidzie, skąd przez Aleksandrię, Constanzę i Bukareszt
dotarli 11 września do Lwowa.
Jakub Bujak ruszył ponownie przez Rumunię, a następnie przez Francję
trafił do Anglii, gdzie wpierw był mechanikiem w zgrupowaniu lotniczym
w Blackpool, a później jako ceniony specjalista od budowy samolotów
został przeniesiony do brytyjskiego przemysłu lotniczego. Pracował
początkowo w Laleham pod Londynem, następnie w oddziale doświadczalnym
zakładów Rolls Royce’a w Derby. W czasie pobytu w Anglii
nie zapominał o górach, został nawet członkiem Alpine Clubu. Jednak
tutejsze górki nie dają zbyt wielu okazji do bardziej ambitnych dokonań.
W pierwszych dniach lipca wyruszył na kolejną wycieczkę w góry Kornwalii.
Ostatni ślad po nim to opuszczony namiot między osiedlem Zennor
a brzegiem morskim, około 5 km na południowy zachód od St. Ives. Nigdy
nie znaleziono ciała i władze w końcu przyjęły wersję, że utopił się
5 lipca podczas kąpieli morskiej (te góry były położone przy brzegu
morza). Inni mówią, że Jakub Bujak, który pojechał na wycieczkę prawie
w przeddzień powrotu do kraju, gdzie pozostała żona, Maria
Łomnicka-Bujakowa, również taterniczka, po prostu wiedział zbyt
wiele o tajemnicach brytyjskiego przemysłu lotniczego
Jakub Klarner dotarł do Warszawy, działał w podziemiu, walczył
w Powstaniu Warszawskim, w którym był ranny w ramię. Po wojnie mieszkał
w Warszawie i jeździł po kraju z odczytami o wyprawie na Nanda Devi.
Napisał również książkę o wyprawie. Zimą 1947 roku wspinał się w Tatrach
w towarzystwie Bolesława Chwaścińskiego. 17 września 1949 roku wyszedł
ze swego mieszkania w Warszawie i wszelki ślad po nim zaginął.
Krótko po upływie 10 lat od zdobycia szczytu żaden z uczestników
wyprawy już nie żył. Wtedy zaczęła urastać legenda o zemście krwawej
bogini Kali. Gdy niemal dokładnie w 18 lat po tragicznej lawinie
na Tirsuli, 17 lipca 1957 roku w Tatrach zginął Marek Karpiński,
syn Adama, niektórzy twierdzili, że to kolejna ofiary klątwy góry.
Adam Karpiński (18971939) z zawodu był inżynierem
mechanikiem i konstruktorem lotniczym. W czasie I wojny światowej
służył w lotnictwie jako obserwator. Później ukończył studia
na Politechnice Warszawskiej i stał się jednym z pionierów polskiego
lotnictwa sportowego i szybownictwa (m. in. badał możliwości zakładania
lotnisk szybowcowych pod Tatrami i w Beskidach). W 1930 roku brał
udział w Międzynarodowym Rajdzie Lotniczym dookoła Europy. Taternictwo
zaczął uprawiać w 1922 roku. Szczególnie upodobał sobie Tatry zimą.
Najbardziej odpowiadały mu przejścia długie, wielodniowe, pionierskie
w tych górach.
W zimie 1925 przeszedł samotnie grań Tatr Zachodnich
od Bobrowca do Tomanowego Wierchu Polskiego, z czterema biwakami
w namiocie. Były to pierwsze noclegi w Tatrach w zimie na tak dużej
wysokości. W zimie 1928 wraz z Konstantym Narkiewiczem-Jodką przeszedł
jednym ciągiem główna grań Tatr Wysokich od Przełęczy pod Kopą
do Białej Ławki z 11 biwakami w namiocie.
W roku 1925 odbył szereg
wypraw w Alpy, także w zimie, a w 193334 uczestniczył w I Polskiej
Wyprawie w Andy, gdzie dokonał m. in. I wejścia na Mercedario (6720 m).
Karpiński był też zapalonym konstruktorem nowych modeli sprzętu
alpinistycznego, m. in. świetnego namiotu wysokogórskiego Akar-Ramada,
śpiwora oraz nieco mniej udanej konstrukcji tzw. rako-butów.
Adam Karpiński ożenił się z lekarką, narciarką i taterniczką Wandą
Czarnocką (18941971), która towarzyszyła mu w wielu zimowych
wejściach tatrzańskich. Z tego związku urodziło się dwóch synów, Jacek
i Marek. Obydwaj zostali bardzo wcześnie wprowadzeni przez rodziców
w góry. Na przełomie lat 40. i 50. bracia ukończyli kurs taternicki
i odbywali wspólnie swoje pierwsze samodzielne wspinaczki.
Przy taternictwie dłużej pozostał tylko młodszy z nich Marek,
przechodząc w latach 195256 szereg poważnych i długich dróg
tatrzańskich. Zginął 17 lipca 1957 roku wskutek obrażeń odniesionych
w lawinie kamiennej pod Młynarzową Przełęczą.
Stefan Bernadzikiewicz (19071939) był inżynierem
mechanikiem, asystentem na Politechnice Warszawskiej. Trzykrotnie brał
udział w wyprawach na Spitsbergen, w tym dwukrotnie jako kierownik,
uczestniczył także w wyprawie na Grenlandię i na Kaukaz, gdzie brał
udział w trawersowaniu Burdżuli i wejściu na Szcharę.
Poważniejszą
działalność tatrzańską rozpoczął w 1929 roku, a w następnych dwóch
latach powtórzył liczne wielkie nadzwyczaj trudne tury tatrzańskie.
M. in. jest współautorem nowej drogi na pn.-zach. ścianie Niżniej
Wysokiej Gierlachowskiej. Intensywnie uprawiał też taternictwo zimowe.
Brał udział w pierwszych wejściach zimowych na Żabi Szczyt Wyżni (1930),
Pośrednią Śnieżną Turnię (1935) oraz przez Śnieżną Dolinę na Lodowy
Szczyt (1935).
Brał żywy udział w pracy organizacyjnej polskiego
taternictwa i polarystyki. Od 1930 r. był pierwszym przewodniczącym
Koła Wysokogórskiego Oddziału Warszawskiego PTT, a po zjednoczeniu
polskiego ruchu wysokogórskiego, w latach 193637 był prezesem Klubu
Wysokogórskiego PTT. Był współzałożycielem i wiceprezesem (1936)
Polskiego Koła Polarnego w Warszawie. Za zasługi w badaniu Spitsbergenu
został udekorowany norweskim Krzyżem Kawalerskim św. Olafa I klasy.
Jakub Bujak (19051945) również z zawodu był inżynierem
mechanikiem. W 1930 r. ukończył Politechnikę Lwowską i w tej samej
uczelni w 1937 r. uzyskał tytuł doktora nauk technicznych. Był wybitnym
specjalistą konstruktorem silników spalinowych, współautorem
(wraz z Adamem Wicińskim) metody doładowania silników spalinowych
i jednym z konstruktorów silnika, który zamierzano wprowadzić
w kolejnictwie. Bujak miał na swoim koncie wiele nowych, wspaniałych
dróg w Tatrach i Alpach, wspinał się w górach Skandynawii i na Kaukazie.
W Tatrach działał głównie w zimie, dokonując m. in. pierwszych wejść
zimowych: z Dzikiej Doliny na Durną Przełęcz (1934) i wprost z Suchej
Doliny na Lodowy Szczyt (1939). W 1931 roku wszedł samotnie na nartach
na dwa najwyższe szczyty Skandynawii: Galdhöppingen (2468 m)
i Glittertind (2481 m).
Jakub Bujak odznaczał się wielką erudycją
i świetnym teoretycznym przygotowaniem do każdej wyprawy. Mówiono
o nim „chodząca encyklopedia”, gdy zaskakiwał kolegów znajomością
gór Kaukazu, w których, podobnie jak oni, był po raz pierwszy.
Czwartym uczestnikiem został Janusz Klarner (19101949?), także
inżynier mechanik, młody i sprawny sportowiec, ale raczej narciarz
i żeglarz niż taternik. Ta kandydatura wywołała początkowo sprzeciw
gdyż Klarner uważany był za taternickiego nowicjusza. O jego udziale
zadecydowały głównie względy finansowe. Klarner pochodził z zamożnej
rodziny i wniósł sporą kwotę, umożliwiając w ten sposób w ogóle
dojście wyprawy do skutku. Próbą dla Klarnera była zimowa wspinaczka
z Doliny Suchej północno-zachodnią ścianą na Lodowy Szczyt, na którą
zabrali go Bujak i Karpiński. Spisał się dobrze, wspinaczka trwała tylko
jeden dzień. Karpiński zaufał mu i nie popełnił błędu. Na wyprawie
Klarner okazał się nie tylko doskonałym towarzyszem, ale wykazał ogromną
determinację i wolę zwycięstwa.
Źródło : Agora SA. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Zdjęcia czarno-białe
pochodzą z archiwum Jana Kazimierza Dorawskiego (skany z tomu II
„Wskałach i lodach świata”).