Wróciliśmy wszyscy w dobrej kondycji. Cho Oyu dało nam aklimatyzację.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że przez cały czas pracowaliśmy na górze sami i
uniknęliśmy całego komercyjnego tłumu.
Pierwsze dwa tygodnie to walka z mrozem i wiatrem oraz ogólny brak śniegu.
Cho Oyu pełne jest niebieskiego lodu. Do jedynki doszliśmy oczywiscie bez problemu,
to tylko skalne rumowisko. Schody zaczęły się wyżej. Dwa razy potężny wiatr
zatrzymał nas w drodze do dwójki. Gdy ją w końcu założyliśmy, przyszło totalne
załamanie pogody. W samej bazie napadało kilkadziesiąt centymetrów śniegu.
Potem na szczęście się rozpogodziło. W tym czasie do jedynki dotarli
Szerpowie koreańscy, rozstawiając namioty, a my ruszyliśmy do góry.
Cho Oyu i obóz I
Niestety, podążaliśmy za wskazówkami z sezonu jesiennego
23 kwietnia
wystartowalismy z Donem na prawo od centrum ściany, z zamiarem przebicia się
do podszczytowego plateau. Jednak zamiast pól śnieżnych napotkaliśmy
potężne połacie skał. Zupełnie nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy i by mieć
siły na następny atak, standardową drogą, zawróciliśmy z 7800 m.
24 kwietnia wystartowaliśmy razem z Piotrem i Peterem, którzy
pierwotnie byli
drugą dwójką. Poszliśmy tradycyjną drogą, na lewo od centrum ściany.
Wszędzie
lód, albo skała przykryta cienką warstwą lodu. Mieliśmy tym razem
szczęście do pogody.
Było niezbyt zimno i niezbyt wietrznie (wiatr nie przekraczał podobno
50 km/godz.).
Powyżej pierwszej skalnej bariery (7600 m) wycofał się Don
z przemrożonymi nogami.
Na śnieżnym, a właściwie lodowym plateau podszczytowym, z wysokości
około 8000 m
zawrócił Piotr, będąc w bardzo dobrej kondycji. Bariera skalna na 8050 m
okazała się
wyłącznie skalna. A potem już długie plateau, na końcu flagi na śniegu
i widok na Everest zasłużona nagroda.
Widok z wierzchołka Cho Oyu na Everest i Lhotse
Reasumując: jesteśmy w Katmandu wszyscy w dobrej kondycji.
Palce Dona
mają się dobrze. Działaliśmy ponad 3 tygodnie pod Cho Oyu, z tego
większość w jedynce (6400) i powyżej, zatem nasze organizmy są dobrze
przygotowane na wysokość.
Trzymajcie kciuki za Annapurnę!
Pozdrawiam serdecznie,
Piotrek