W 2019 roku zimą mieliśmy zaplanowany wyjazd do Norwegii (dolina Romsdal) w celu przejścia Drogi Norweskiej na ścianie Trolli w stylu alpejskim. Niestety przez cały okres zimy nie wystąpiły warunki, które pozwoliłyby na racjonalną ocenę, że przejście będzie w ogóle możliwe. Odkładaliśmy decyzję o wyjeździe z tygodnia na tydzień, aż do połowy lutego, kiedy okazało się, że, wg prognoz, temperatura na wysokości 0 m npm wyniesie niebawem do +16 stopni, co całkowicie uniemożliwi wspinaczkę na ścianie Trolli. W związku z tym podjęliśmy decyzję o wyjeździe w Alpy, której efektem było przejście Drogi Cassina (ED, M7, A0, 1200m, 40 wyciągów) na NE filarze Pointe Walker w dniach 26-27 lutego.
Po przyjeździe do Chamonix wjechaliśmy kolejką na Montenvers, skąd podeszliśmy do nieczynnego schroniska Leschaux. Wzięliśmy standardowy zestaw szpeju + trochę haków i sprzęt do hakówki, ponieważ mieliśmy informacje o możliwych dużych trudnościach Szarych Płyt (zwłaszcza zimą). Planowaliśmy maksymalnie 3 dni w ścianie + 1 dzień zejścia + 2 dni podejścia czyli łącznie prowiant na 6 dni. W sumie mieliśmy około 45 kg wyposażenia. Nie wzięliśmy rakiet ani nart, chcąc uniknąć późniejszego powtórnego podejścia pod ścianę w celu ich odzyskania. Śnieg w miarę zdobywania przez nas wysokości miał tendencję do coraz głębszego zapadania i podejście było bardzo męczące. Po noclegu zanieśliśmy część sprzętu pod ścianę, zarazem przetorowując podejście. Torowanie z całym wyposażeniem byłoby zbyt męczące. Spędziliśmy jeszcze jedną noc w winterraumie Leschaux i o 2:20 wyszliśmy pod ścianę. Przed nami na nartach podchodził zespół Adam Bielecki/Jacek Czech z zamiarem przejścia drogi Colton-McIntyre. Tym razem podejście po własnych śladach było znacznie przyjemniejsze i trwało jedynie 2,5 godziny (wcześniej 5,5).
Rozpoczęliśmy wspinaczkę jeszcze po ciemku około 5 rano. Pierwszy fragment drogi pokonaliśmy zimowymi wariantami po prawej w stosunku do oryginalnego przebiegu, ładnym wyciągiem lodowym WI4, omijając łatwą ale kruchą i nieprzyjemną część filara u podstawy. Po jednym długim wyciągu na sztywno, szliśmy na lotnej kilkaset metrów, wznoszącymi się w lewo, śnieżnymi trawersami, pokonując łatwe prożki skalne aż do osiągnięcia pierwszych trudności. Stąd, asekurując się na sztywno, terenem M4-M5+ podeszliśmy pod zacięcia Allain-Rebuffat, które udało się pokonać w stylu M7, 1xA0 (w sprzęcie zimowym przeniesienie się z jednego zacięcia do drugiego wydaje się niemożliwe – tarciowe płyty). W łatwiejszym terenie wspinaliśmy się każdy z plecakiem, w trudniejszym prowadzący na lekko, a drugi na przyrządach. Po przejściu 75-metrowego zacięcia (około M6+, kilka A0) i jednego wyciągu powyżej, stwierdziliśmy, że wiatr się wzmaga ponad prognozowane 35 km/h na szczycie. Sprawdziliśmy aktualną prognozę, która podskoczyła na 50 km/h z tym, że w naszej ocenie tę prędkość wiatr w porywach już osiągał i to na naszej wysokości. Mieliśmy za sobą 13 wyciągów + 200 metrów terenu na lotnej, jednak około godziny 18, w zapadającym zmroku, zdecydowaliśmy się na wycof zjazdami i zewspinywaniem się (w trawersach) w linii drogi. W tym czasie zespół Bielecki-Czech kończył już wspinaczkę. Około 22 dotarliśmy do dobrego biwaku nad zacięciem Allain/Rebuffat, gdzie postanowiliśmy spędzić noc. Rano kontynuowaliśmy wycofywanie w coraz silniejszym wietrze, który zmusił nas do zwożenia liny w torbie (nieoceniona Ikea) i asekurowania się na sztywno w zejściach, ponieważ dosłownie zwalał nas z nóg. Pod ścianą przez chwilę rozważaliśmy możliwość pozostawienia części sprzętu i powrotu za kilka dni, jednak zamieć, w której tkwiliśmy – rotory u podstawy ściany – uniemożliwiała przepakowanie. Po zejściu kilkaset metrów poniżej utwierdziliśmy się w przekonaniu (czas miał pokazać, że mylnym) o słuszności rezygnacji ze wspinania na Walkerze, ponieważ nasze ślady były całkowicie zawiane, a w śniegu zapadaliśmy się do pół uda, co dawało wyobrażenie o ewentualnej próbie ponownego podejścia. Prognoza pogody zapowiadała też załamanie za kilka dni, co, w naszej ocenie, definitywnie przekreślało możliwość przejścia ściany przy założeniach taktycznych, które przyjęliśmy na początku, czyli łącznie 6 dni akcji. Tego dnia udało się nam zejść tylko do Leschaux. Następnego kontynuowaliśmy do Montenvers i zjazd kolejką. W Chamonix dołączyliśmy do świętowania sukcesu kolegów i podjęliśmy decyzję o przeniesieniu się pod północną ścianę Matterhornu i szybkiej akcji na Drodze Szmidtów, kiedy doszły do nas informacje o śmiertelnym wypadku Polaków na grani Hornli, co ostudziło nasz zapał do atakowania tej kruchej ściany w tak skrajnie suchych warunkach.
Postanowiliśmy zweryfikować nasze założenia taktyczne, dotyczące Filara Walkera, kupić rakiety, zredukować sprzęt i jedzenie do minimum i, bez odpoczynku, w 4 dni załatwić sprawę. Tym razem wszystko zagrało. Podejście było nieporównanie łatwiejsze i szybsze, nocowaliśmy w szczelinie brzeżnej, wystartowaliśmy w ścianę już o 3 w nocy. Za nami wspinał się 3 osobowy zespół francuski, który deklarował próbę jednodniowego przejścia, jednak my poruszaliśmy się szybciej i pozostawiliśmy ich daleko z tyłu. Nad zacięciem Allain/Rebuffat, około 6 rano napotkaliśmy, właśnie ruszający z tego wygodnego biwaku, drugi zespół, który też wyprzedziliśmy, przy czym nie obyło się bez nerwów i ryzyka. W 75-metrowym Zacięciu byli tuż za nami, potem jednak zaczęliśmy ich gubić. Cały ten wyścig bardzo nam się od początku nie podobał, ponieważ był zaprzeczeniem naszego stylu wspinania czyli po pierwsze bezpieczeństwo, zaraz za nim nasze wewnętrzne odczucia i satysfakcja, a dopiero na trzecim miejscu wszystko, co stanowi o tzw. „klasie” przejścia. Tu pędziliśmy w stresie, zmniejszając margines bezpieczeństwa. Ani jednej fotki, ani chwili na poczucie przyjemności ze wspinania czy spokojne wypicie herbaty. Pod Szarymi Płytami postanowiliśmy przepuścić oba zespoły francuskie. Zajęło to około 2 godziny czekania ale dzięki temu dalsza wspinaczka była tym, co chcemy w górach przeżywać. Na szczęście ukształtowanie terenu chroniło nas od kamieni zrzucanych przez zespoły wspinające się wyżej. Jeszcze przed zmrokiem dotarliśmy do Drugiego Biwaku Cassina (21 wyciąg), na którym mieliśmy wygodny, leżący nocleg. Zespoły francuskie nocowały wyżej ale znacznie mniej komfortowo.
Drugi dzień wspinaczki to start o 3 w nocy, lite i dość trudne zimą (pomimo nominalnie niskiej wyceny) ostrze Filara a potem bardzo kruchy Czerwony Komin i równie kruche kominy wyjściowe. Generalnie druga część drogi nie jest tak trudna technicznie jak pierwsza, wymaga natomiast sporej koncentracji, zwłaszcza w tak suchych warunkach, w jakich przyszło nam się tam wspinać. Około 8 wieczorem osiągnęliśmy wierzchołek Pointe Walker i zabiwakowaliśmy (wygodnie ale nieco wietrznie) po drugiej stronie grani. Zejście nazajutrz było początkowo szybsze i łatwiejsze niż latem; kuluarem Whympera, bez zjazdów, i, omijając jedną z grani zejściowych – lodowcem wprost w dół. Poniżej schroniska Boccalatte za to bardzo męczące, w zapadającym do pół uda śniegu. Rakiet i kijków niestety nie udało się odzyskać, ponieważ już wieczorem nastąpiło prognozowane załamanie pogody.