Do KWW PZA dotarła relacja autorów nowej polskiej drogi na północnej
ścianie Pharilacha 6017 m.
W rejonie szczytu Pharilapcha 6017 m n. p. m znaleźliśmy się po kilku
dniach pobytu w Nepalu.
Naszą bazę założyliśmy w osadzie Machermo około 4400 m n. p. m.
Tu już zaczęła nam lekko dokuczać wysokość, co było
związane z niepotrzebnym pośpiechem przy podejściu. Wiedzieliśmy,
że może nas dopaść choroba wysokościowa, ale widocznie siła przyciagania
naszej ściany była silniejsza!
Zamiast poczekać kilka dni na tej wysokości, już chyba drugiego
dnia poszliśmy ze sprzętem pod ścianę
Mieliśmy bóle głowy, mdłości, brak siły, ale szczęśliwie
zaliczyliśmy
nocleg na 4900 m. Po biwaku zeszliśmy do Machermo na odpoczynek;
tam mieliśmy kilka dni czekania! Codziennie była piękna pogoda, a my
baliśmy się, że mogą przyjść chmury i opad. Takie wątpliwości w myślach
i nie tylko wyrażał każdy z nas.
Po kilku dniach pełni wigoru podeszliśmy na lekko pod ścianę,
mieliśmy
przy sobie tylko śpiwory i namiot, bo resztę rzeczy już tam
zdeponowaliśmy. O szóstej rano zaczęliśmy wspinaczkę. Pierwszy blok
wyciągów zaczął Andrzej, najpierw dość trudny wyciąg lodowy
za około
Kolejny wyciąg trochę nas zatrzymał; z daleka
wyglądał na łatwy lód, ale najpierw była próba ominięcia owego lodu
terenem skalnym, który okazał się zbyt kruchy i ryzykowny, pozbawiony
asekuracji. Po drugiej próbie bez wcześniejszego odpadnięcia lód puścił
i według nas mógł mieć trudności około
Był to pionowy lód, odparzony
i trochę poprzerywany; było trochę asekuracji ze skały.
Po tych dwóch
wyciągach lodowych o wspólnej długości około 100 m zaczął się główny
kuluar, który miał długość około 300 m i w połowie 50 metrowy próg lodowy,
który już prowadził Przemek, wyceniając go na
Następnie były
jeszcze dwie długości liny łatwego, nieasekurowalnego terenu, które
przeszliśmy z lotną. W tym miejscu byliśmy już prawie pod monolitem,
skąd nieco w lewo do góry piął się kuluar mikstowo-lodowy. Był długi
na kilka wyciągów, najtrudniejsze z nich sięgały stopnia
Z dołu o tym fragmencie ściany myśleliśmy, że będą tu większe trudności,
ale okazało się, że w miarę puszczało, choć nie było nam łatwo.
Po przejściu
kuluaru wyszliśmy na strome pola śnieżne i już w nocy szukaliśmy
dogodnego miejsca do spania. Znaleźliśmy mała platforemkę śnieżną, która
po podkopaniu dawała trzy miejsca siedzące.
Byliśmy mocno zmęczeni, bo tego dnia zrobiliśmy może 500 m ściany.
Następnego dnia wspinaczkę
zaczęliśmy dość późno. Michał poprowadził teren śnieżno-skalny,
ale sypki śnieg skutecznie utrudniał wszystko: szukanie rys
do asekuracji oraz samo wspinanie.
Tego dnia był jeden trudny wyciąg.
Przemek poprowadził kominek, który wyceniliśmy na
z bardzo słabą
asekuracją. Po tym był jeszcze łatwy wyciąg i założyliśmy kolejny biwak
na platforemce, na której nawet można było się położyć.
Poszliśmy szybko
spać i dzień następny rozpoczęliśmy od wspinania łatwym mikstem. Michał
zrobił 3 wyciągi i wyszedł na ewidentny filar, który był oświetlony
przez słońce. Nastąpiła szybka zmiana na prowadzeniu i Przemek pociągnął
kolejne wyciągi, wspinanie na samym filarze było różne od samego
śniegu do suchej skały, trudności do około
Kolejny wyciąg był ryzykownym trawersem idącym skośnie do góry
po stromych śniegach. Cukier-śnieg osypywał się,
a pod nim była czysta
sucha skała. Takie wyciągi kosztowały najwięcej wysiłku. Po tych
śniegach napotkaliśmy najtrudniejszy odcinek. Prowadzenie przejął
Andrzej. Była to lekko połoga płyta z dobrą o dziwo asekuracją,
lecz trudnymi ruchami. Czasem ostrza dziabek były osadzone bardzo
płytko i niepewnie, poza tym niekiedy trzeba było czyścić skałę
ze śniegu. Wyciąg
kończył się prawie pionowym kuluarkiem, również trudnym. Pierwszą część
wyciągu wyceniliśmy na
Cały wyciąg miał około 50 m.
Następny też był trudny; był to kruchy pionowy komin z wyjściem
w świeży nieprzyjemny śnieg.
Trzeba było bardzo uważać by nie spaść, bo asekuracja była iluzoryczna.
W ten sposób wyszliśmy znów na filar
i znaleźliśmy dość dobre, siedzące miejsce na trzeci biwak.
Rano poczekaliśmy na słońce, które nas znakomicie ogrzało.
Do końca wspinania
jak się później okazało mieliśmy jeszcze dwa pełne wyciągi.
Na przedostatnim wyciągu Przemek zrzucił poprzez próbę zaklinowania
dziaby
spory głaz, który leciał prosto na nas, jednak na szczęście odbił się
korzystnie dla nas i przeleciał kilka metrów przed nami. Ostatni wyciąg
też był ciekawy. Był to bardzo kruchy komin, który latem miałby może
ale takie, że każdy chwyt się wyciąga i wkłada z powrotem dla partnera
poniżej. Jak skończyła się skała zaczął się firn, który wyprowadził nas
na grań szczytową. Z tego miejsca już na lekko tylko z jedna dziabką
weszliśmy na szczyt.
Po pół godzinie szczytowania zaczęliśmy schodzić
najpierw śnieżnym stokiem, a później wykonaliśmy szereg zjazdów
wschodnim kuluarem.
Zaliczyliśmy już o zmroku schodzenie stromymi
piargami i gdy już byliśmy w bezpiecznym terenie zatrzymaliśmy się
na biwak. Następnego dnia w południe byliśmy w Machermo.
Mieliśmy jeszcze jakiś plan na wspinanie, ale tak nam przemroziło
palce, że fizycznie się nie dało
Jesteśmy bardzo zadowoleni z naszej drogi,
dobrze nam się wspinało w trójkę i liczymy, że jeszcze gdzieś kiedyś się
wybierzemy. Do zlokalizowania się w ścianie mieliśmy tylko aparat
ze zrobionym wcześniej zdjęciem ściany. Wspinając się nie szukaliśmy
na siłę trudności, wręcz odwrotnie szliśmy jak najłatwiej. Jednak
jak się okazało było zupełnie inaczej to, co wydawało się,
że będzie łatwe, było trudne i odwrotnie.
Cały zespół bardzo dziękuje naszym sponsorom, bez których moglibyśmy
tylko czytać o wspinaniu:
Polskiemu Związkowi Alpinizmu,
Subaru Import Polska,
Directalpine,
Regamet,
Freerajdy.