Wczoraj po 22-giej dotarło do bazy trzech wspinaczy: Artur Hajzer, Arek Grządziel i Kaziu czyli Robert Kaźmierski. Zostali przywitani sznurkami z kwiatami przygotowanymi przez nasz staff, a Artur jako summiter otrzymał dodatkowo pled patchworkowy (ma nadzieję, że na zawsze), w którym wyglądał co najmniej jak prezydent Afganistanu.
My mieliśmy dla kolegów dużą butelkę coli i ostatnią butelkę tyskiego
piwa. Załapaliśmy się też przy okazji na drugą kolację, na której serwowano przysmak specjalnie odłożony na tę okazję tj. wątróbkę z kozy jedyne mięso, które kuchnia potrafi przyrządzić na miękko.
Wprawdzie koza jeszcze rano chodziła po bazie (kura też), ale nie mamy skrupułów instynkt samozachowawczy jest silniejszy.
Koledzy wrócili mocno zmęczeni droga powrotna dała im się we znaki gwałtowne ocieplenie spowodowało, że kuluar przed obozem 1 i lodowiec mocno się rozszczelniły i trzeba było uważnie i ostrożnie schodzić. Od 2 dni mamy regularne opady deszczu w nocy.
Dziś spodziewamy się przed południem Roberta Szymczaka i Jarka Gawrysiaka schodzących z obozu 2. Podobnie jak w obozie 3, składają namiot i zostawiają depozyt w postaci śpiworów, kuchni i jedzenia, zabierając jednocześnie depozyty zostawione przez wspinaczy najczęściej ich rzeczy osobiste. Obozy są zachowywane dla zespołu, który zostanie i będzie jeszcze próbował atakować.
Dla większości z nas dzień dzisiejszy to pakowanie, bo prawdopodobnie jutro ruszymy w dół. Musimy zatem przygotować ładunek z rzeczami, które zostaną wysłane cargo, ładunek dla tragarza na drogę powrotną do Chilas będący jednocześnie bagażem głównym na przelot oraz plecak na zejście.
Jurek Natkański